Abramow-Newerly Jaroslaw - Lwy wyzwolone - Lwy wyzwolone, militarne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po powrocie z wygnania do Warszawy w lutym 1945 roku mieliśmy z mamą to szczęście, Ŝe
nasze dwa pokoje na III Kolonii WSM-u przy Krasińskiego 16 ocalały, w przeciwieństwie do
mieszkania naszych sąsiadów przez ścianę Ruszczyków, które zostało wypalone. Niemcy
próbowali zniszczyć dom, ale czy podpalali niesolidnie, czy mury okazały się zbyt
ogniotrwałe - dość, Ŝe cały nie spłonął, tylko pojedyncze mieszkania. Była to więc swoista
loteria. Pamiętam, Ŝe kiedy z dala zobaczyłem okopcony mur, krzyknąłem do mamy:
- Nasza Trójka spalona! - Potem okazało się, Ŝe nie całkiem, bo nasze mieszkanie ocalało.
Co prawda pokój od podwórka zajął juŜ dziki lokator, ale drugi, od ulicy, był wolny. Nasza
sąsiadka, pani Maria Szymańska, gdy ujrzała nas z okna, idących z tobołkami przez
podwórko, zawołała, Ŝebyśmy do niej przyszli. Wcześniej wróciła do Warszawy i zdąŜyła się
juŜ jakoś urządzić. Przyjęła nas z otwartymi ramionami. Wojna zbliŜyła nas tak, Ŝe czuliśmy
się jak jedna rodzina. Pani Maria mieszkała na XVI klatce, ostatniej w niŜszym,
dwupiętrowym bloku naszej Kolonii. My ze swego okna widzieliśmy zawsze jej okna.
Dzieliło nas podwórko.
Na tej XVI klatce na parterze mieszkali dozorca Wiśniewski, mój przyjaciel Karus, syn
państwa Karkowskich, oraz rodzina Gietków. Na pierwszym piętrze pani Szymańska z
dwiema córkami: starszą Władzią, która podczas powstania była sanitariuszką w naszym
lazarecie na X klatce, i młodszą Wandzią. To dzięki Władzi Szymańskiej Karus został
sanitariuszem. Chodził dumnie ze szczotką po lazarecie i jako jedyny z nas był prawdziwym
powstańcem. Nosił na ramieniu opaskę Czerwonego KrzyŜa. Załatwił to sobie po sąsiedzku,
cwaniak, i zazdrościliśmy mu tego strasznie. Zawsze był dyplomatą i dorośli bardzo go lubili.
Do mieszkania na pierwszym piętrze obok Szymańskich sprowadził się znów Aleksander
Maliszewski. Nie nosił juŜ słuŜbowej czapki elektrow-
ni warszawskiej, tylko zwykłą narciarkę. Z czasem ze zdziwieniem odkryłem, Ŝe mój Pan z
Kopytami, jak go przezwałem ze względu na kalekie stopy w ortopedycznych butach, to
znany literat, członek grupy poetyckiej „Kwadryga", przyjaciel poetów Gałczyńskiego i
Dobrowolskiego. Wkrótce zasiadał z nimi na ławce przy trzepaku, tam gdzie i my często
obradowaliśmy.
MąŜ pani Marii, skrzypek z Opery Warszawskiej, pan Władysław Szymański juŜ nie Ŝył. A
ona ustąpiła nam swój tapczan bez materaców, które jej wyszabrowano, i połoŜyła nam
gazety na spręŜyny. Na tych spręŜynach byłem wniebowzięty. Choć wrzynały mi się fest w
tyłek, uznałem je za szczyt wygody. LeŜałem sobie w ogrzanym mieszkaniu, po ciepłej
strawie i nie musiałem szczękać zębami na głodniaka w moim pokoju z powybijanymi
szybami. Przymarzanie - pod kusym zakopiańskim koŜuszkiem - do podłogi w mroźną,
lutową noc i grzanie się o mamę skuloną pod jej starymi źrebakami wyniesionymi z
powstania, nie naleŜało do przyjemności. Powód do szczęścia więc był. Największy ten, Ŝe
jestem u pani Szymańskiej na śoliborzu, a nie u moich gospodarzy Szymańskich w
Wodzisławiu. Ta zamiana Szymańskich wydawała się niewiarygodna. WciąŜ bałem się, Ŝe
jak jutro się obudzę, to będę w obejściu z kieratem przy stodole, a nie na moim podwórku z
trzepakiem i piaskownicą. O tym moim podwórku marzyłem i śniłem przez tyle dni i sen się
ziścił. To graniczyło z cudem.
Dzięki sąsiedzkiej pomocy szybko zdobyliśmy dyktę i kawałek szyby oraz największy
wówczas skarb - Ŝelazny piecyk-kozę z duŜą blaszaną rurą. Piecyk ten słuŜył nam do
gotowania i ogrzewania. Nasze trzyskrzydłowe okno częściowo zabiliśmy dyktą, wstawiając
obok niej kawałek szkła. Całe szyby były rzadkością i nikt nie mógł sobie pozwolić na luksus
oszklenia dubeltowego okna nawet pojedynczo. Większość okien w połowie była zabita
dyktą...
Moim głównym zadaniem było zdobywanie drewna na opał, noszenie w kubłach wody i
przesiewanie węgla, a właściwie miału, z duŜej hałdy złoŜonej przy naszej kotłowni.
Centralnego nie było, podobnie jak wody, gazu i elektryczności. Ten węglowy miał, skryty
pod śniegiem i zmarznięty na kość, na razie był niedostępny i dopiero na wiosnę przystąpiłem
do fedrowania. Polegało ono na przesiewaniu miału przez brytfankę do ciasta, w której
spodzie powybijałem meslem dziury. Miał wylatywał przez nie, a to, co zostało, zbierałem.
Było tego, co kot napłakał, i ten brytfanko-wy urobek traktowałem jak czarne złoto. Mozół
był wielki.
Powoli ściągali sąsiedzi i mogłem sporządzić listę strat i zysków. Moja III klatka schodowa
wyszła z wojny wyjątkowo obronną ręką. Większość lokatorów wróciła. Na parterze pod 21
znów zamieszkał zecer pan Raj-
mund Wróblewski z Ŝoną, którą nazywał Niutuś, i córkami Halusią i Danusią. Pod 22 zjawił
się nowy lokator inŜynier Lipski. Obok nas, pod 23, lokal był spalony, więc nasza sąsiadka
pani Ruszczykowa z synem Andrzejem nie miała do czego wrócić. Ruszczykowie byli na
wygnaniu w Wiślicy razem z dowódcą naszej „III kompanii szturmowej" pułkownikiem
Jędrkiem Lewandowskim, Lewusem. Pod 25 na drugie piętro ściągnęła cała rodzina
Haciskich z panią Haneczką i jej matką, najstarszą moją sąsiadką, Agnieszką Cynką na czele.
Babcia Cynka jak dawniej w czarnej sukni do ziemi i chustce na głowie schodziła tyłem po
schodach, trzymając się twardo poręczy, a potem, wsparta o swój kostur, dzielnie
maszerowała do naszego kościoła na naboŜeństwo. Miała dziewięćdziesiąt lat, co wydawało
mi się wprost nieprawdopodobne.
Pod 26, nad nami, zamieszkała znów pani Fela Zelcer. Na trzecim piętrze zaś, jak dawniej,
Wisiek Dziedzic, kapitan Vis, z rodzicami i nianią Natą, która wzywając go z podwórka,
zaciągała: - Wisju! Wisjeczku! Na posjiłek chodzj! - co było przedmiotem szyderstw Stasia
Kucia. Nasz Kucio, niestety, zginął w powstaniu warszawskim i Wisiek stracił swego
wiernego szydercę.
Wreszcie obok państwa Dziedziców zamieszkała znowu pani Zofia Gaudasińska, która po
aresztowaniu mego ojca przez gestapo udzieliła nam schronienia, zawsze pocieszała mamę i
słuŜyła jej radą. Pani Zofia miała męŜa i syna w obozie. Jej mąŜ, mistrz zduński Henryk
Gaudasiński, był jednym z pierwszych organizatorów ruchu oporu, komendantem
warszawskiego tajnego KOP-u, którego sztab mieścił się w jego mieszkaniu. W tej
organizacji juŜ w 1939 roku zaprzysięŜony został jego jedyny syn Zygmunt, wówczas
siedemnastoletni harcerz. W 1940 roku obydwaj zostali aresztowani i po przesłuchaniach na
Pawiaku wywiezieni do nowego obozu w Oświęcimiu. Gestapo nie rozszyfrowało czołowej
roli Gaudasińskiego w podziemiu. Dopiero gdy jeden z członków organizacji pod wpływem
tortur załamał się i wydał go, trafił on na blok śmierci i w 1943 roku został w obozie
rozstrzelany. Przed śmiercią zdołał spotkać się i poŜegnać z synem. W testamencie zostawił
mu przykazanie, by zawsze kochał Polskę tak jak swą matkę. Zygmunt Gaudasiński
szczęśliwie przeŜył i wrócił do domu. Wkrótce widziałem go w brązowej czapce studenta
Politechniki.
Sąsiednia, IV klatka, podobnie jak moja, zdołała zachować swój przedwojenny trzon. Na
parterze mieszkali państwo Muellerowie z synem Marianem, co stracił jako chłopiec nogę i
chodził z protezą. Starszy brat Mariana Tadeusz zginął na Starym Mieście. Został pośmiertnie
odznaczony, podobnie jak Zdzisiek Rzewnicki i Stefan Grotowski, KrzyŜem Walecznych.
Wszyscy trzej mają brzozowe krzyŜe w kwaterze Batalionu „Zośka" na Cmentarzu
Powązkowskim.
7
Na pierwszym piętrze znów zamieszkali państwo Ossowscy, przezwani przeze mnie
Tyczkami Pomidorowymi, a wraz z nimi siostra Marii Ossowskiej, pani Irena Kurowska,
moja pierwsza po powrocie do Warszawy nauczycielka. Zaczęła mnie uczyć w klasie
mieszczącej się piętro wyŜej w mieszkaniu Jerzego Kreczmara. Do pana Kreczmara
przyjechały dwie jego młodsze siostry, obydwie wdowy i nauczycielki: Wanda Jezierska z
synem Andrzejem i Maria Zapasiewiczowa z synem Zbyszkiem. Zamieszkały na tej samej IV
klatce. Nową lokatorką była pani Maria Wieman, moja ukochana nauczycielka rytmiki z
przedszkola Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (RTPD). Zajęła ona na pierwszym
piętrze takie samo trzypokojowe mieszkanie, jak mieli Kreczmarowie, i sąsiadowała ze mną
przez ścianę. Gdy zacząłem chodzić na lekcje muzyki - tego mama mi nie darowała - to
wysłuchiwała wszystkich moich wprawek, podobnie jak ja słuchałem gry i śpiewów jej gości,
którzy często ją odwiedzali. Wśród nich byli znakomita pianistka i kompo-zytorka Franciszka
Leszczyńska, z którą pani Wieman pracowała w radiu, oraz niezwykle popularni po wojnie
piosenkarze Henryk Roztworowski i Andrzej Bogucki.
PoniewaŜ z trudem czytałem nuty, moja nauczycielka muzyki pani Dymlowa poleciła mi
swą uczennicę Krysię Jordan, która zaczęła udzielać mi korepetycji. Krysia mieszkała na IV
klatce i pomagała mi przebić się przez fugi i sonaty. Kiedy ją bliŜej poznałem, powiedziała
mi, Ŝe jest kuzynką Janka Strzeleckiego, którego zapamiętałem z powstania, jak w
przekrzywionym hełmie szedł do walki. Krysia teŜ walczyła w powstaniu i czekała na powrót
z Zachodu swego narzeczonego, równieŜ powstańca. Wkrótce ten narzeczony wrócił i
widywałem go z okna, jak szedł w zielonej kanadyjce przez moje podwórko do Krysi. Później
się z Krysią oŜenił.
Nie wszystkie klatki schodowe wyszły z wojny tak obronną ręką jak moja. W najgorszej
sytuacji znaleźli się lokatorzy XIII klatki, którzy stracili dach nad głową. Tam bowiem trafiła w czasie powstania bomba. Pod gruzami zginął wówczas mój ukochany Kolega Betka -
Aleksander Paliński, kolega mamy z „Baja" i niezrównany towarzysz kajakowych spływów
ojca. Ojciec opisał Olka w Opiwardzie, a ja w Lwach mojego podwórka. Paliński był jedyną
ofiarą tego bombardowania, bo reszta lokatorów siedziała w naszym bloku w piwnicy. Ich
niŜszy, dwupiętrowy blok nie miał piwnic. Po powrocie z wygnania pani Ola Palińska z córką
Krysią zamieszkały na IV Kolonii. Podobnie bezdomny został sąsiad Palińskich z pierwszego
piętra, mój towarzysz z „III kompanii szturmowej" porucznik Zbyszek Rudnicki, którego
nazywałem Owłosiony Hełm. W tej sytuacji nie wrócił na śoliborz i zamieszkał z matką w
Szczecinie.
Mój największy opiekun i najstarszy przyjaciel z podwórka Stefan Puławski z XV klatki
zginął w bunkrze na rogu Felińskiego i alei Wojska Polskiego w ostatnim dniu powstania.
Miał siedemnaście lat. Jego matka pani Jadwiga Puławska i siostra Hanka wróciły do starego
mieszkania. Podobnie jak inne matki tragicznie zabitych dzieci - a wśród nich
najtragiczniejsza, pani Grotowska, która w powstaniu straciła syna Stefana i dwie córki
bliźniaczki Halusię i Irenę.
Z naszej oficerskiej kadry wrócił na VII klatkę porucznik Andrzej śarnecki pseudonim
śarłok. Andrzej tak jak ja naleŜał do tych szczęśliwców, którzy znów mieli dwoje rodziców.
Jego ojciec wrócił z oflagu. Nasz najmłodszy podchorąŜy Maciek Ułasiewicz i jego brat Jurek
teŜ zjechali z matką i babcią do swego mieszkania na parterze IX klatki. Niestety nie wrócił
ich ojciec Kazimierz Ułasiewicz, którego Maćkowi tak zazdrościłem, gdy szedł z szablą na
wojnę. Zginął w Katyniu. Drugi mąŜ pani Wandy Ułasiewicz, ojciec najmłodszego z braci,
Wojtka, został po powstaniu w Londynie. WciąŜ miałem w oczach jego piękny ślub podczas
okupacji, który świętowaliśmy tak uroczyście. Nie wiedziałem, dlaczego nie wraca, i dopiero
później dowiedziałem się, Ŝe był jednym z szefów wywiadu AK podczas powstania.
Nie wrócił teŜ pan Teodor Cołojew, który przed powstaniem wyjechał z Jurkiem na letnisko.
Pani Cołojew i ich córka Hania zostały w Warszawie. Hania była łączniczką w powstaniu, ale
po kapitulacji wyszła wraz z matką z ludnością cywilną. Podczas selekcji w obozie
przejściowym w Pruszkowie rozdzielono je i skierowano do róŜnych transportów. Pani
Cołojew, nie chcąc się rozstać z córką, poszła za nią. Ten transport trafił do Oświęcimia.
Hania go przeŜyła, a pani Cołojew nie. Pan Teodor po wojnie zamieszkał z Jurkiem w
Bydgoszczy, a Hania wróciła do swego mieszkania na VII klatce.
Na tej klatce mieszkał równieŜ szef naszej kompanii podchorąŜy Janusz Tarski, zwany
Cykorią, ale dość szybko wyjechał do swego ojca, światowej sławy logika-matematyka
profesora Alfreda Tarskiego do Ameryki. W mieszkaniu Cykorii zostali jego ciotka i kuzyn
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]