Adam 3-00, ADAM (magazyn)(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
3
' 2 0 0 0
N r 3
( 2 0 )
M A R Z E C ’ 2 0 0 0
C e n a 5 z ∏
INDEKS 343781
ISSN 1425-4557
Od Morza Sródziemnego wia∏a lekka bryza. Le˝a∏em tu˝
przy bazaltowych ska∏ach na brzegu pla˝y hotelowej, wy-
pe∏nionej przewa˝nie t∏ustymi Niemcami, i cieszy∏em si´
z mojego pierwszego dnia urlopu. Sierpniowe s∏oƒce roz-
grzewa∏o moje cia∏o, które zanurza∏o si´ powoli w s∏odkie
lenistwo. Poczu∏em, jak w ciepe∏ku anatolijskiego lata doj-
rzewa w niebieskich kàpielówkach moja pierwsza urlopowa
erekcja.
der, rozpià∏ zamek w rozporku, wyjà∏ swojego twardego
dràga, opar∏ si´ o Êcian´ i patrzàc na mnie z góry czeka∏,
a˝ si´ nim zajm´.
Nie trzeba by∏o mnie dwa razy prosiç. Wzià∏em powoli je-
go ˝o∏àdê do ust, smakujàc konsystencj´ jej skóry, ale je-
mu niezbyt podoba∏a si´ ta moja nabo˝noÊç i zdecydowa-
nym ruchem wepchnà∏ mi go do gard∏a i w∏ochatà ∏apà za-
czà∏ ruszaç mojà g∏owà. Ju˝ nie by∏o mowy o rozkoszowa-
niu si´ – to Turek dogadza∏ sobie mnà, zapychajàc mi z im-
petem prze∏yk. Zdegradowany do roli narz´dzia jego pry-
watnej przyjemnoÊci, nie kontrolujàc ju˝ sytuacji, czu∏em
rosnàcy l´k, dziwnie zmieszany z nie znanym mi wczeÊniej
rodzajem rozkoszy. Patrzy∏ mi przy tym prosto w oczy,
zgroênym ognikiem tlàcym si´ w jego êrenicach, jakby
chcia∏ zdusiç we mnie wszelkie pragnienie oporu. I chocia˝
nie mog∏em ju˝ znieÊç tortury moich biednych migda∏ków,
mia∏em nadziej´, ˝e za chwil´ wszystko si´ skoƒczy jego
goràcym gorzkim wytryskiem do g∏´bi moich trzewi i ˝e
potem zli˝´ ostatnie krople z jego korzenia jurnoÊci.
Ale Turek, rozgrzany tym prostym, ale widocznie nie do
koƒca satysfakcjonujàcym ruchaniem, wyjà∏ go z mojego
zbola∏ego gard∏a, postawi∏ mi go prosto przed oczami w ca-
∏ej jego nabrzmia∏ej okaza∏oÊci, hipnotyzujàc mnie jego mo-
cà, ciemnà m´skoÊcià, jego napi´tymi ˝y∏ami, jego nie zno-
szàcà sprzeciwu erekcjà, chwyci∏ go w r´k´ i uderzy∏ mnie
nim kilka razy po twarzy, przystawi∏ mi go w koƒcu do
warg, a gdy ju˝ chcia∏em na nowo poch∏onàç pulsujàcà ˝o-
∏àdê, cofnà∏ go z powrotem. Ruchem r´ki kaza∏ mi si´ pod-
nieÊç i po∏o˝yç si´ na brzuchu na worku z daktylami. Le˝a-
∏em wdychajàc zamraczajàcy, s∏odki zapach daktyli i czeka-
∏em na dalszy rozwój wypadków. Czu∏em, jak obsuwa mi
kàpielówki, jak chwyta d∏onià moje poÊladki, jak powoli na-
ciska palcem na mój odbyt, budzàc we mnie napi´te ocze-
kiwanie. Wypinajàc si´ lekko w jego stron´, pogodzony
z wszystkim, co mo˝e si´ zdarzyç, by∏em ju˝ gotowy przy-
jàç jego morderczy cios, gdy nagle od strony baru dobieg∏y
odg∏osy niecierpliwiàcego si´ goÊcia czekajàcego przy la-
dzie. Turek schowa∏ szybko swoje narz´dzie niedosz∏ej
zbrodni i szybko doprowadziwszy si´ do porzàdku wróci∏
na miejsce pracy.
Zosta∏em sam z moim nagim po˝àdaniem na pustym za-
pleczu. Z zewnàtrz s∏ychaç by∏o resztki rozmowy przy ba-
rze. GoÊç wydawa∏ si´ doÊç upierdliwy i szukajàcy s∏ucha-
cza, bo ca∏y czas coÊ opowiada∏, nie sprawiajàc wra˝enia,
˝e szybko skoƒczy. Podciàgnà∏em gatki i usiad∏em sm´tnie
na skrzyni z bak∏a˝anami, czekajàc na dalsze zdarzenia.
Napi´cie zacz´∏o powoli schodziç ze mnie, ust´pujàc miej-
sca nudzie, gdy nagle otworzy∏y si´ drzwi od drugiej stro-
ny zaplecza. W pó∏mroku zobaczy∏em ciemnà postaç m´˝-
czyzny z bia∏à czapkà na czarnych w∏osach. Schyli∏ si´ po
skrzyni´ z pomidorami, ale zatrzyma∏ si´ w bezruchu, bo
dostrzeg∏, ˝e nie jest sam. Kucharz? Pomocnik kucharza?
Podszed∏ bli˝ej, zlustrowa∏ mnie z góry na dó∏, zapyta∏ coÊ
po turecku, ja zaÊ wskaza∏em r´kà na bar, próbujàc nieudol-
nie coÊ wyt∏umaczyç.
– Mustafa? – zapyta∏ w koƒcu, pokazujàc na bar.
Przyglàda∏ mi si´, niewiele rozumiejàc z moich s∏ownych
wyjaÊnieƒ, wi´cej wyjaÊni∏a mu natomiast moja ciàgle jesz-
cze widoczna po∏owiczna erekcja i moje zak∏opotanie. Na
twarzy zagoÊci∏o mu litoÊciwe politowanie i pob∏a˝anie dla
Europejczyka przy∏apanego na czynnoÊci niegodnej „praw-
dziwego m´˝czyzny“, ale zaraz potem jego oczy wyczu∏y
Od hotelowego basenu dobiega∏y dêwi´ki tureckiej muzy-
ki, którà goÊciom serwowa∏ ciemnow∏osy wàsaty barman
nudzàcy si´ za ladà. Obserwowa∏em go kàtem oka: ciemne
futro wy∏a˝àce z jego bia∏ej s∏u˝bowej koszuli zacz´∏o
wzbudzaç we mnie lekki erotyczny niepokój. Ach, ci Turcy...
Nie ma ucieczki przed ich zwierz´cym sex-appealem. Do
baru podszed∏ w koƒcu jeden z t∏ustych Niemców i coÊ za-
mówi∏. Barman obróci∏ si´, chwyci∏ muskularnà r´kà butel-
k´ i w skupieniu zaczà∏ nalewaç do szklanki. Tych kilka
drobnych ruchów da∏o mi wyobra˝enie o dzikim i j´drnym
ciele kryjàcym si´ pod s∏u˝bowym strojem. Mia∏ mo˝e trzy-
dzieÊci lat, by∏ Êredniego wzrostu i mia∏ sylwetk´ m´˝czy-
zny, w którego kod genetyczny wpisa∏y si´ pokolenia fi-
zycznej pracy tureckich ch∏opów, a mo˝e i wojenne do-
Êwiadczenia osmaƒskich janczarów. Oj, chyba fantazja
mnie ponosi... – pomyÊla∏em, zastanawiajàc si´ jednocze-
Ênie, jak by tu si´ dobraç do tego zwierz´cia pachnàcego
seksem. Podnios∏em ty∏ek z karimaty i upychajàc w kàpie-
lówkach nazbyt ju˝ wyraênie wskazujàcy kompas po˝àda-
nia pocz∏apa∏em po goràcym piasku do baru.
– Can I help you? – zapyta∏ kiepskim angielskim i lekko
pochyli∏ si´ nad ladà, uÊmiechajàc si´ dwuznacznie na wi-
dok moich wybrzuszonych majtek.
Poczu∏em zapach z jego koszuli: te orientalne feromony
zmieszane z potem i wonià samca sprawi∏y, ˝e przez chwi-
l´ zaczadzi∏o mi ÊwiadomoÊç. Zanim skleci∏em jakieÊ sen-
sowne zdanie, wyczu∏ od razu, co w trawie piszczy, bo tyl-
ko puÊci∏ z dwuznacznym uÊmiechem perskie oko i rozej-
rzawszy si´ wko∏o lekko skinà∏ g∏owà w kierunku zaplecza
kuchni hotelowej. Troch´ zaskoczony, podà˝y∏em za nim.
Tutaj, w pó∏mroku, w bazarowej scenerii koszy i worków
pe∏nych warzyw, owoców i przypraw, krótkim ostrym ru-
chem sprowadzi∏ mnie do parteru, tak ˝e moja g∏owa zna-
laz∏a si´ na wysokoÊci jego rozporka. Warknà∏ coÊ po tu-
recku. Nie potrzeba mi by∏o t∏umacza. Wcisnà∏em g∏ow´
w jego krocze, wyczuwajàc przez sukno czarnych spodni
p´czniejàcy do niebezpiecznej gruboÊci cz∏onek, i chcia-
∏em jak najd∏u˝ej zostaç w tej pozycji, oszo∏omiony gorz-
kawym zapachem kryjàcych si´ za cienkà materià skar-
bów Orientu, ale ten oderwa∏ mnie od mià˝szu swoich jà-
11
szans´ na ma∏y przerywnik w Êrodku upalnego dnia. Adio
pomidory! – kucharz zapomnia∏ o skrzynce i zaczà∏ si´ dra-
paç niedbale po sw´dzàcym kroczu, jak to czynià publicz-
nie tureccy m´˝czyêni na ulicy. Przyjrza∏em mu si´ dok∏ad-
niej: nie da si´ ukryç, by∏ jeszcze bardziej rasowy ni˝ jego
poprzednik. PoÊrodku swoich lat trzydziestych spoczywa∏
w swojej szczup∏ej, dojrza∏ej, pe∏nej m´skoÊci, jak su∏tan
pewien swojej abosolutnej w∏adzy, uÊmiechajàc si´ spod
smolistego wàsa i ods∏aniajàc mi´siste wargi. Rysy twarzy
wskazywa∏y raczej na kurdyjskie pochodzenie, orli nos two-
rzy∏ dominujàcy i zniewalajàcy aspekt jego profilu.
Kurd zdjà∏ czapk´, rozpià∏ pasek spodni, które opad∏y mu
do kostek, i chwyci∏ mnie w∏ochatà ∏apà za jàdra. Zaczà-
∏em g∏adziç jego mocno ow∏osione nogi i zbli˝aç si´ do je-
go wora. Odwzajemni∏em uÊcisk. Wór by∏ ci´˝ki i przepe∏-
nia∏ swojà substancjà podtrzymujàcà go d∏oƒ. Wyczuç
mo˝na by∏o bycze jàdra produkujàce nasienie, z którego
powstanà inne takie kurdyjskie byki, którym inne pokolenia
europejskich gejów oddawaç b´dà ba∏wochwalczy ho∏d.
Uklàk∏em przed tym o∏tarzem p∏odnoÊci i z∏o˝y∏em na nim
poca∏unek. Kurd pozwala∏ si´ wielbiç, a jego lekko podnie-
siony cz∏onek ogrzewa∏ moje czo∏o, rosnàc powoli, rozta-
czajàc swojà woƒ. Jakbym wàcha∏ z∏oto, kadzid∏o i mirr´ –
wszystkie dary tego krzepkiego króla Wschodu, i czu∏em,
jak anio∏owie unoszà mnie na skrzyd∏ach do raju Mahome-
ta, gdzie czekajà na mnie nie hurysy, ale ca∏e szwadrony
bojowników PKK, hartujàcych swojà m´skoÊç w surowych
anatolijskich górach. O, Allachu, jeÊli raj, to tylko taki...
Zapragnà∏em bardziej zbli˝yç si´ do tego raju i ca∏owanie
jàder przerodzi∏o si´ w ich delikatne lizanie. Potem chcia∏em
wziàç do ust ca∏y wór, chcia∏em poch∏onàç go, poch∏onàç
i zjeÊç, ale mój g∏ód pot´gowa∏ si´ tylko, roznieca∏ si´
w nieskoƒczonoÊç. Przenios∏em si´ z j´zykiem w stron´ je-
go w∏ochatego ty∏ka, kryjàcego swoje niewidoczne tajem-
nice. Kurd jednak zacisnà∏ poÊladki i nie wpuÊci∏ mnie do
swojej zakazanej strefy.
Na zaplecze wróci∏ Mustafa. To, co zobaczy∏, nie wywar-
∏o na nim wi´kszego wra˝enia. Zbli˝y∏ si´ do mnie od ty∏u,
podczas gdy oddawa∏em na kolanach ho∏d Kurdowi, i wy-
sup∏a∏ swoje osmaƒskie klejnoty. Podniós∏ mój ty∏ek, tak ˝e
kl´cza∏em zwrócony nim w jego stron´, podczas gdy usta
zaj´te by∏y granatami Kurda. I znowu poczu∏em palec Mu-
stafy badajàcy miejsce, którym za chwil´ – jak mia∏em na-
dziej´ – ju˝ ostatecznie wejdzie we mnie i wype∏ni mnie so-
bà, d∏awiàc w zarodku przera˝enie, gaszàc je mg∏à bia∏ego
nasienia i zamieniajàc w nieÊwiadomà zewn´trznego Êwia-
ta czystà rozkosz. Mustafa rozluênia∏ palcem naturalny opór
mojego cia∏a, w koƒcu poÊlini∏ go i wybada∏ od Êrodka Êcia-
ny tunelu prowadzàcego do Êwiat∏a rozkoszy. Zamkni´ty
w turecko-kurdyjskich kleszczach, uwi´ziony mi´dzy dwo-
ma twardymi cz∏onkami, czeka∏em na ostatni akt.
I wreszcie – jakby zmówili si´ mi´dzy sobà – na-
bili mnie jednoczeÊnie z obu stron na pal. J´k po-
dwójnego bólu i rozkoszy nie móg∏ wydobyç
si´ ze mnie na zewnàtrz i krà˝y∏ skurczami
przez ka˝dy mój mi´sieƒ, szukajàc rozpacz-
liwie ujÊcia. Pal Mustafy sforsowa∏ da-
remny zacisk i powoli zdobywa∏ kolejne
centymetry. Jego d∏onie zacisn´∏y si´
na moich biodrach, przygniatajàc je
w dó∏, szukajàc pozycji najpe∏niejszej
uleg∏oÊci dla jego katowskiego narz´-
dzia. I podczas gdy dobija∏ do koƒca
swój pal, Kurd wchodzi∏ mi w gard∏o,
jakby chcia∏ si´ spotkaç w moim ciele
z palem Mustafy. I nie wiedzia∏em ju˝,
gdzie jestem, unosi∏em si´ na falach
rozkoszy w Êrodku sennego ot´pienia,
amorze falowa∏o i falowa∏o, z dala od
wszelkich brzegów. O, Allachu! Jestem
w mahometaƒskim raju! – by∏o ostatnià
mojà myÊlà, zanim Kurd po˝ywi∏ mnie swo-
jà g´stà spermà, a Mustafa wytrysnà∏
u koƒca tunelu. Obaj znieruchomieli przez
chwil´, ale nadspodziewanie szybko wrócili
do rzeczywistoÊci, pochowali niepotrzebne
ju˝ akcesoria i wrócili do swojej roboty.
Powolnym krokiem i ja podrepta∏em, zm´czo-
ny, w stron´ pla˝y, wlokàc za sobà udr´czone cia-
∏o, jeszcze syte, pe∏ne, rozgrzane promieniowaniem
rozkoszy. Opad∏em na mój r´cznik na goràcym pia-
sku i t´po spojrza∏em na morze. Do brzegu dop∏ywa-
∏a fala za falà, zostawiajàc za sobà bia∏à pian´. Po
pi´ciu minutach zmorzy∏ mnie g∏´boki popo∏udnio-
wy sen.
S∏awek Schnauzer
12
Wybra∏em si´ na przeja˝d˝k´ rowerowà. S∏oƒce pi´knie
Êwieci∏o, od rana ˝ar dochodzi∏ do 30 stopni. Nieopatrznie
zabra∏em ze sobà tylko jeden litrowy bidon wody, którà, co
zrozumia∏e w tych warunkach, wypi∏em w ciàgu dwóch go-
dzin jazdy. Resztkami si∏ jecha∏em poboczem szosy, nigdzie
nie by∏o nawet widaç ˝adnego sklepu czy gospodarstwa,
gdzie móg∏bym ugasiç pragnienie. Ju˝ mia∏em wracaç do
miasta, gdy niedaleko zamajaczy∏ bia∏o-czerwony s∏up
i zjazd w prawo. Bez namys∏u skr´ci∏em, widzàc w tym je-
dynà szans´. Po jakimÊ kilometrze dojecha∏em wreszcie do
bramy jednostki wojskowej.
Co prawda brama by∏a zamkni´ta, ale w stró˝ówce do-
strzeg∏em opartego g∏owà o stó∏, Êpiàcego ˝o∏nierza. Rower
opar∏em o bram´, a sam energicznie zastuka∏em w okienko
stró˝ówki. ˚o∏nierz natychmiast si´ przebudzi∏ i z ob∏´dem
w oczach oraz ze s∏abo skry-
wanym strachem wy-
bieg∏ na zewnàtrz. Pew-
nie myÊla∏, ˝e to jakaÊ
kontrola, bo przecie˝
w takiej g∏uszy trudno
by∏oby si´ spodziewaç
goÊci. Musia∏a to byç
jakaÊ jednostka lotnic-
twa, bo ˝o∏nierzyk by∏
bardzo wysoki, przystoj-
ny i na oko by∏o widaç, ˝e
zdrów jak ryba. MyÊla∏em
dotàd, ˝e tacy to zda-
rzajà si´ tylko
w US Ar-
my, a tu ta-
ki okaz na
w∏asnym
podwórku! Postanowi∏em wy-
badaç sytuacj´ i w razie czego
poddaç si´ bez oporów jego
szabelce.
– CzeÊç. Sorry, ˝e prze-
szkadzam, ale chyba zab∏àdzi-
∏em, a skoƒczy∏a mi si´ woda
i pomyÊla∏em, ˝e móg∏byÊ
mnie poratowaç. Odwdzi´cz´
ci si´ w miar´ mo˝liwoÊci...
– CzeÊç. Nie ma sprawy.
W∏aÊciwie to niezgodne z re-
gulaminem, ale w∏aê, zoba-
czymy, w czym mo˝emy so-
bie pomóc – powiedzia∏, po
czym otworzy∏ bocznà furtk´
i szerokim gestem poprosi∏,
bym wszed∏ na teren jed-
nostki.
Okaza∏o si´, ˝e ˝o∏nierz by∏ nieêle wyposa˝ony... w wod´,
naturalnie. Nape∏ni∏em nià bidon, zaspokoi∏em pragnienie
i wyszliÊmy przed stró˝ówk´. SiedliÊmy na zwalonym obok
pniu i zacz´liÊmy rozmawiaç.
– Pewnie strasznie ci si´ nudzi tak samemu. Ile trwa two-
ja warta?
– DwanaÊcie godzin, ale to wyjàtkowo dziÊ tak spokojnie,
jest przecie˝ niedziela. W tygodniu jest tu znacznie wi´kszy
ruch, za to mniej przyjemny...
– Dzi´ki... no tak, a wi´c jesteÊ sam, przez tyle godzin
w s∏oƒcu, musisz byç nieêle zm´czony. Masz du˝o czasu na
rozrywki, ale rozrywek brak, co?
– Niekoniecznie, czasem przychodzà tu dziwki, to si´ tak
nie d∏u˝y. A zresztà nawet jak nie przychodzà, ze zm´cze-
niem i stresem ∏atwo mo˝na poradziç sobie samemu. Rozu-
miesz...
– Tak, a dowództwo o tym wie, no, ˝e one tak wam umi-
lajà czas?
– Jasne, tu bez ich zezwolenia nie mo˝na si´ nawet po-
drapaç.
– Naprawd´? Ja nigdy nie zgodzi∏bym si´, ˝eby mi ktoÊ
rozkazywa∏, pr´dzej to ja zdolny by∏bym do tego.
– A ja tam jak znam swoje miejsce, to si´ czuj´ najpew-
niej. Porzàdek musi byç!
– Spokojnie, przy mnie mo˝esz si´ rozluêniç. A mo˝e
mam wydaç rozkaz?
– A co mia∏bym zrobiç?
– Spokojnie, spodoba ci si´. Na poczàtek zdejmij ko-
szulk´, chc´ zobaczyç twojà klat´!
– A co ty – peda∏? – zdziwi∏ si´ mój ˝o∏nierzyk.
– Peda∏. CoÊ ci si´ nie podoba? DwadzieÊcia pompek, ale
migiem! Zaraz ten peda∏ poka˝e ci, gdzie twoje miejsce,
cwelu. Starczy, teraz na kolana przed twoim panem. Âcià-
gnij mi adidasy i li˝ pana stopy. Tak, dobrze...
Sam nie wiem, co we mnie wstàpi∏o! Ja si´ tak nigdy nie
zachowuj´, a teraz, jakby wstàpi∏ we mnie inny cz∏owiek,
Dzisiaj, w ch∏odny,
zimowy dzieƒ,
wspominam goràczk´
dni letnich, utra-
conych, przesz∏ych,
niepowtarzalnych.
15
zapragnà∏em upokorzyç byczka, który,
jak widaç, nie mia∏ nic przeciwko. Ja-
sne, ˝e kiedyÊ tam marzy∏em nawet
otakiej sytuacji, w której móg∏bym roz-
kazywaç komuÊ takiemu, wydawa∏o mi
si´, ˝e dopiero taki seks by∏by w pe∏ni
satysfakcjonujàcy. I by∏! W ka˝dym ra-
zie doÊç ju˝ mia∏em tego perfumowa-
nego seksu z partnerem ze Êrodowi-
ska, a ˝e temperament mam niema∏y,
to mia∏em go doÊç podwójnie.
A ten typek, tak zaciekle i z wielkà,
o dziwo, wprawà wijàcy si´ u moich
stóp, by∏ naprawd´ niez∏y. Ciemny sza-
tyn, krótko ostrzy˝ony, w∏aÊciwie pra-
wie ∏ysy, pot´˝ny, m´ski, rozroÊni´ty
i pi´kny. Jego klata, du˝a i twarda, po-
roÊni´ta by∏a g´stà szczecinà, takà, ja-
kà w∏aÊnie lubi´, rozciàgajàcà si´
w dó∏ do p´pka i ni˝ej... ˚o∏nierz naj-
pierw delikatnie masowa∏ moje nagie
stopy, a nast´pnie wk∏adajàc sobie do
ust ka˝dy palec z osobna i wszystkie
razem d∏ugo obmywa∏ je swojà Êlinà
i masowa∏ j´zykiem. W koƒcu zdecy-
dowa∏ si´ na powolnà, ale bardzo pod-
niecajàcà drog´ ku górze. Wcià˝ ma-
sujàc moje nogi dotar∏ wreszcie na wy-
sokoÊç spodenek i z nadziejà i oczeki-
waniem na dalsze rozkazy spojrza∏ na
mnie. Ostatkiem woli powstrzyma∏em
go jednak, chcàc tym samym przed∏u-
˝yç sobie oczekiwanie na zbli˝ajàcà
si´ rozkosz.
– Âciàgaj spodnie, cwelu! Chc´ zo-
baczyç twojego kutasa.
Có˝, rewelacjà to-to nie by∏o, ale
jednak – kawa∏ek prawdziwie samcze-
go mi´cha.
– A teraz pobaw si´ nim, ale nie wa˝
si´ spuszczaç!
Tak te˝ uczyni∏ – bezlitoÊnie go so-
bie Êciska∏ w tych wielkich ∏apach,
mi´tosi∏ i brandzlowa∏. Sprawia∏o mu
to wiele rozkoszy, a i wprawa, z jakà to
czyni∏, sugerowa∏a wielkà praktyk´.
Sta∏ wi´c, z opuszczonymi spodniami,
w wysokich glanach, ze zwierz´cà roz-
koszà malujàcà si´ na twarzy, i j´cza∏.
PomyÊla∏em, ˝e z wielkà ochotà spró-
buj´, jak te˝ to on smakuje.
– Choç tu, cwelu, starczy. Teraz ja
troch´ ci w tym pomog´. Wstawaj, te-
raz ja dla odmiany b´d´ kl´cza∏ przed
tobà i zrobi´ ci takà lask´, jakiej nie ro-
bi∏a ci jeszcze ˝adna z tych twoich dzi-
wek.
Lekko s∏onawy, ale niezwykle do-
bry smak, jaki poczu∏em, kiedy ju˝
dobra∏em si´ do tego zwierzaka,
wprawi∏ mnie w lekki zawrót g∏owy.
Wi´c tak smakuje prawdziwy facet
z jajami. A w∏aÊnie – z jajami. Niewiel-
kie, za to pomarszczone i wreszcie
niedepilowane, ale samczo obroÊni´-
te jaja ko∏ysa∏y si´ w takt ruchów mo-
jej g∏owy, obijajàc si´ o brod´. Wyjà-
∏em z ust kutasa i zaczà∏em bawiç si´
jàderkami. Bardzo mu si´ to podoba-
∏o, widaç jeszcze tego nie zna∏. J´cza∏
tak sugestywnie, ˝e pomyÊla∏em, ˝e
zatkam mu t´ s∏odkà buêk´ swoim
chujem. Wsta∏em wi´c z kl´czek i sil-
nym ruchem przytknà∏em jego twarz
do swojego kutasa. Bardzo mu si´ to
spodoba∏o, ssa∏ go z wielkim wyczu-
ciem, nie za mocno, ale te˝ tak, abym
czu∏. Z rozkoszy drapa∏em go po ple-
cach, dociska∏em jego g∏ow´, pieÊci-
∏em uszy, co wywo∏ywa∏o jego nie-
skrywane zadowolenie. JednoczeÊnie
wolnà r´kà wali∏ sobie konia, na co ∏a-
skawie pozwoli∏em – domyÊli∏em si´,
˝e taki jak on to pewnie potrzebuje
du˝o czasu, ˝eby dojÊç do szczyto-
wania. Przez tych kilka minut tworzy-
liÊmy jednà, sprawnie dzia∏ajàcà ma-
szyn´; do tego s∏oƒce przyjemnie
grza∏o, a delikatny wiaterek dawa∏
och∏od´. Wreszcie, b´dàc bliski wy-
trysku, kaza∏em ˝o∏nierzowi oprzeç
si´ ty∏em do mnie o pieƒ i rozszerzyç
szeroko nogi. Tego mi tylko teraz by∏o
trzeba – zgrabnego, twardego ty∏ecz-
ka i ciasnej dziurki. On zanim spe∏ni∏
mój rozkaz, zresztà nad wyraz ocho-
czo, si´gnà∏ do bocznej kieszeni
spodni i wyciàgnà∏ z niej prezerwaty-
w´. By∏ wi´c przygotowany – za to
zer˝n´ go tak, ˝e nie b´dzie móg∏ ty-
dzieƒ siàÊç na dupie – pomyÊla∏em.
Uje˝d˝a∏em go wi´c jakieÊ 15 minut,
by∏o fantastycznie. Wreszcie, nie mo-
gàc ju˝ d∏u˝ej przeciàgaç, zla∏em mu
si´ na plecy kilkoma ciep∏ymi stru˝ka-
mi spermy. On w tym samym czasie,
pomagajàc sobie r´kà, silnie obsper-
mi∏ kor´ drzewa, po czym padliÊmy
na traw´ wyczerpani do cna.
Kiedy wraca∏em ju˝ do domu, do-
sz∏o do mnie, ˝e przecie˝ ˝o∏nierz ów
nie by∏ nowicjuszem w tym, coÊmy ro-
bili. Zrozumia∏em, kto kogo wykorzy-
sta∏...
Robert
16
[ Pobierz całość w formacie PDF ]